Nie ma wielkiego ruchu na drodze, ale gdy ktoś się już zatrzyma, to mogę spodziewać się miłej konwersacji po hebrajsku, rosyjsku, angielsku, a nawet francusku... Albo że spotkam kogoś znajomego lub kogoś, kto nie pierwszy raz podwozi mnie na tej trasie. Wiele niespodzianek może się wydarzyć, a także i przygód. Podwożą mnie lokalni rolnicy, tirowcy, pracownicy armii, hipisi, rodzinki.
Raz po długim wyczekiwaniu wspólnie z kolegą ze szkoły zatrzymał się na głównej trasie taksówkarz. Podwiózł nas do samej szkoły luksusową taryfą, acz... bezpłatnie. Jak by tego było mało, całą drogę dawał nam wykład o etymologii słów hebrajskich i połączeniu wszystkiego ze wszystkim.
Innym razem zabrał mnie na stopa swoim oldskulowym autem Tal, kolega ze szkoły. Towarzyszyłam mu w szukaniu mieszkania tuż przed Mitspe Ramon. W końcu wybrał bardzo ciekawą opcję- przyczepę u Alona, który robi cegły z gliny ...wśród nieczynnych oraz czynnych fabryk kamieni. Nad samym kraterem ze wspaniałym widokiem, pośród industrialnej przestrzeni schowany jest maleńki domek typu beduińskiego i manufaktura cegieł glinianych - widok zaskakujący.
Ale najpiękniejsza przygoda spotkała mnie o poranku, chyba w okolicy Gvulot zatrzymał się chłopak, który miał dużo czasu, bo właśnie skończył pracę roznosiciela gazet o świcie. Zaproponował mi zwiedzenie ruin na środku pustyni. Czułam, że mogę mu zaufać, więc się zgodziłam. Znał dobrze pustynne drogi, bo odbywał tam swoją służbę wojskową. Choć mogły nas zaskoczyć o tej porze tygodnia ćwiczenia wojskowe, zaryzykowaliśmy. Mój kierowca okazał się świetnym przewodnikiem pustynnym, a także znawcą ptaków i drzew.

Ukojeni spokojem pustyni ruszyliśmy dalej, każdy swoją drogą.
Choć nieszczególnie przepadam za samotnym autostopowaniem, to jednak na tej trasie czuje się pewnie i swojsko. Lubię to, że w mojej tygodniowej rutynie mam ten moment niepewności, niespodzianek i przygód, a z praktycznego punktu widzenia najlepszą okazję do ćwiczenia mowy hebrajskiej.
A teraz coś z zupełnie z innej beczki. Kilka zdjęć Filipa - Mitspe Ramon oczami bądź też obiektywami poptocia:


Każdy pierwszy dzień tygodnia pracy, ten sam widok- Mitspe "najechane" przez tabuny żołnierzy, którzy robią tu przystanek w drodze do baz po weekendzie. Czas przychodu dla nielicznych sklepów i falafiarni.
Oryginalna archtektura


Aż w końcu droga w dół z Mitspe Ramon, które siedzi na krawędzi największego krakteru- Machtesz Ramon




I tyle w skrócie mojej drogi i widoczków Mitspe Ramonowych. Same miasto piszczy trochę biedą- bezrobotni ludzie wszelkich maści, olim chadaszim z Rosji, olim zakenim z Etiopii, przybysze z Afryki, Azji; skupia w sobie najprzeróżniejszych artystów, poszukiwaczy cichego życia. Tutaj pieniędzy się nie robi, najwyżej wydaje w zawyżających ceny sklepach, ale żyję się pięknie z takim widokiem na pustynię i z kamieniami, kolorowymi piaskami, które spotykają Cię tuż po kilku krokach za miasteczkiem...
Po trzech dniach tańczenia w Mitspe Ramon wracam wieczornym autobusem. Gdy spóźnię się na ostatni transport do moszawu z Beer Shevy, w zakurzonym mieście też czekają mnie niespodzianki, jak na przykład niesamowite miejsca twórcze znajomych ze szkoły.