Friday, 30 October 2009

Kol hatchalot kaszot


Czołem

Długo nic nie pisali, bo ich pustynne piaski powciągały. I dopiero w pierwszy szabat dało radę się jakoś wygrzebać. Od tygodnia pracujemy nad glinianą podłogą w naszym namiocie.













Początki glinianej podłogi w namiocie...
i parę dni...może tygodni później







Później zajmiemy się umeblowaniem, łóżka półki kuchenne etc.
Namiot wojskowy made in the US. 50 m2. Jest, co urządzać. Wczoraj wieczorem położyliśmy ostatni fragment podłogi. Czekamy aż przeschnie a potem jeszcze dodatkowa warstwa oleju i terpentyny. Namiot będzie miał wodę, prąd i może internet J Na tą chwilę mieszkamy z Igalem, Anat i ich córeczką Alin w przyczepie, jak to oni nazywają. Jest to uniwersalny mieszkalny barak, jakich w okolicznych moszawach sporo. 40 mkw, łazienka, kuchnia 2 pokoje.


Anat i ja przed domem-"przyczepą". Pierwsza noc. Krótki rękawek...



W środku, kuchnia


Na razie śpimy w pokoju gościnnym, który jest przy okazji garderobą i pracownią komputerową. Kiedy już wprowadzimy się do namiotu i kiedy zakończą się prace z nim związane zaczynamy budowę domu Yigala. 140 mkw, 1 piętro, gliniane cegły (kilka tyś. sztuk). W tygodniu byliśmy u znajomego cieśli, który zrobił dla nas piękne formy do cegieł w dwóch rozmiarach. Większe przeznaczone na ściany zewnętrzne, mniejsze na wewnętrzne.



Widok przed... -6 stopni, Monachium

Droga minęła nie najgorzej, w Monachium wysiedliśmy na obrzeżach, koło Aliantz Arena, a potem jednokierunkową(!) ścieżką rowerową prosto do centrum.

Na lotnisku relaks, pszeniczne piwko i niemiecka czekolada. Wszystko było super, aż do momentu odprawy, kiedy okazało się, że nie możemy wejść na pokład, jeśli mamy bilet tylko w jedną stronę. Trochę się spociliśmy, a jedyną opcją było kupienie biletu powrotnego. No to kupiliśmy. Na styczeń, teraz kombinujemy, żeby go przebukować na połowę lipca. W Tel Avivie byliśmy przed północą. Gorąco było piekelnie(22 st o 4 rano) (w Munchen 6 st.). Znowu przygody, bo do miasta można było się dostać tylko pociągiem o tej porze, ale jeśli pasażer życzy sobie transportować rower musi go opakować, a ja [Filip] właśnie dopiero, co wyrzuciłem prześcieradła, którymi owinęliśmy rowery do samolotu. Olga szukała pomocy u pani sprzątaczki:

Hebrajski wyparował mi z głowy momentalnie... za drugim podejściem spróbowałam rosyjskiego, i jak znalazł pani sprzątająca w końcu mnie zrozumiała. Ale prześcieradeł już nie było, wciągnęło je do maszyny na śmieci. Dostałam potajemnie kilka worków plastikowych od pomocnej pani. Na 5 minut przed odjazdem pociągu przy pomocy żołnierza i pani kolejowej omotaliśmy rowery, sama prowizorka. W pustym pociągu o 3 nad ranem nikt nie zważał na nas i na nasze rowery. Tak samo, gdy przy zamkniętych bramkach dworcowych wyczynialiśmy akrobacje, żeby przenieść je, a potem osobno bagaże na drugą stronę...

Tel Aviv jeszcze się bawił, jechaliśmy chodnikiem w stronę morza, zatrzymaliśmy się w przed nocnym marketem, żeby coś dokupić na babciowy chleb. Nad nami latały nietoperze większe od gołębi. Potem posiłek na plaży, i poszukiwania noclegu. Znalazł się w końcu zakątek z widokiem na Jaffe, przypomniał się „Nawrócony w Jaffie” Hłaski, którego czytałem we Francji. Na naszym upatrzonym miejscu już ktoś spał, rozłożyliśmy się niedaleko i sen szybko nas dogonił. O poranku morze biło w brzeg białymi falami, serferzy powoli rozciągali mięsnie na plaży i jeden po drugim wchodzili do wody. Kosmiczna kąpiel, cudowny poranek.



Wyrównaj do prawej


1 comment:

edyta said...

:) śmiałam się głośno w momencie, kiedy Olga znalazła wspólny rosyjski język z pomocną panią na lotnisku.
Poranek na plaży brzmi jak marzenie.
Trzymajcie się ciepło i szczęśliwie!